piątek, 2 października 2015

Prawda o odchudzaniu

 Kochane Paskudy!

Chciałabym podzielić się z Wami teorią, która wytworzyła mi się w głowie podczas odchudzania. Próbowałam różnych rzeczy i stale poszerzałam wiedzę, aż w końcu postanowiłam podsumować to w jednej, spójnej całości.

Zacznę od prostego ćwiczenia. Zadam kilka pytań, a Wy odpowiedzcie sobie na nie w głowie. Gotowi? Zaczynamy!

1. Czy kiedykolwiek próbowałeś/aś schudnąć, ale dieta nie przyniosła upragnionego efektu?
2. Czy mimo uporczywie wykonywanych ćwiczeń na jedną partię ciała nadal nie widzisz na niej mięśni?
3. Czy odżywiasz się podobnie jak reszta domowników, ale w porównaniu do nich jesteś ospały i zmęczony?
4. Czy znasz osobę z dużą nadwagą, która zarzeka się, że nic nie je?
5. Czy trenujesz z trenerem, a i tak nie widzisz efektów?
6. Czy znasz osobę, która je kilka razy więcej od Ciebie, a i tak ma figurę modela/modelki?
7. Czy miewasz napady raptownej ochoty na słodkie/słone?
8. Czy zauważyłeś/aś, że po niektórych produktach masz wzdęty brzuch?
9. Czy miewasz wzdęty brzuch bez powodu?
10. Czy znasz kogoś, kto jest bardzo chudy, a i tak ma rewelacyjne wyniki badań?
11. Czy znasz kogoś, kto jest gruby, a i tak ma rewelacyjne wyniki badań?
12. Czy zdarzyło Ci się być na głodówce bez żadnego efektu?
13. Czy zdarzyło Ci się wykonywać identyczny trening z kimś, kto miał efekty, podczas gdy Twoje przy tym samym wysiłku były zerowe?

No właśnie. Pechowa trzynastka pytań. Napiszcie mi w komentarzach na ile z nich odpowiedzieliście "tak".

Z każdej strony bombardują nas treningi na pośladki, uda i brzuchy. Masa osób ćwiczy przed telewizorami np. z Chodakowską, druga część robi dokładnie ustalone treningi na siłowni pod okiem specjalisty. Są zwolennicy pływania i biegania. Są również kanapowcy, którzy nie robią nic. Co zabawne, czasem niejeden kanapowiec wygląda lepiej od osoby ćwiczącej. Zdarza się. To samo z dietą. Jest masa przepisów "fit". Każdy ma swoje ulubione potrawy. Jedni bazują na "ryżu i kurczaku", reszta eksperymentuje z jakimiś fit tartami, sałakami itp. Duża ilość osób eliminuje też gluten, przechodzi na wegetarianizm, albo weganizm. Są diety paleo, białkowe, według grup krwi. Jest teoria 5 posiłków, co 3 godziny albo 3 "do syta". Kolacja po 18, a może dwie godziny przed snem? Zaraz, zaraz...czy tego nie jest trochę za dużo? Jest wśród Was ktoś, kto próbował prawie wszystkiego, a i tak nie jest zadowolony z efektu?

Jestem ja. I wiecie co? Po miesiącach eksperymentów i zmagań przejdę do najważniejszego wniosku, który wyciągnęłam:

JESTEŚMY JEDYNI W SWOIM RODZAJU. KAŻDY ORGANIZM JEST INNY.
Skupieni na tym, co jest na zewnątrz, zapominamy o tym, co jest w środku. Nie, nie mam tu na myśli tekstu "najważniejszy jest charakter, a nie uroda", a raczej subtelnie przypominam, że...mamy mózg, wątrobę, żołądek, układ nerwowy, kłąb żył oraz masę enzymów. Nasze ciało RÓŻNIE reaguje na dostarczony pokarm (składniki odżywcze itp.) oraz serwowaną mu aktywność fizyczną. Dobre wyniki i samopoczucie mogą mieć zarówno: osoba z nadwagą, chuda modelka oraz umięśniona pani o sylwetce bikini fitness. Odżywiony organizm to nie organizm osoby, która zjada duże ilości pokarmu. Osoba otyła również może być niedożywiona. Dlaczego? Bo okej, ciało dostaje dużo cukru np. ze słodyczy, pieczywa, ale z kolei są braki witamin, zakwaszenie organizmu, niedobory itp. To całkiem możliwe.

Moim celem jest odżywienie organizmu w taki sposób, żeby dotarł do niego jasny komunikat:
"Hej, stary! Przestań magazynować tłuszcz, nie musisz tego robić. Masz przecież wszystko, czego Ci trzeba. To co, spalamy?"

Oglądałam kiedyś filmik o treningu aniołków Victoria's Secret. Byłam zszokowana, ponieważ wcale nie był bardziej skomplikowany niż dajmy na to SKALPEL Ewy. Co powiedział ich trener?
"Najważniejsza jest dieta". Nikt jednak nie powinien ustalać nam diety bez zapoznania się z wynikami badań serwując jadłospis "kopiuj wklej". Dopiero jak zgłosiłam się do specjalistki okazało się, że mam pewne problemy i mój organizm nie chciał spalać tkanki mimo, że żyłam już na sałatce i owsiance na wodzie dziennie. Nadzorowanie kalorii jest OK, ale kalorie to nie wszystko. Zamiast obiadu możesz zjeść małego pączka. Kalorycznie wyjdzie tak samo, jednak w rzeczywistości dostarcza się organizmowi śmieci, które mogą się odłożyć. Nie chcę więcej wysyłać swojemu ciału sygnałów "magazynuj tkankę".

Co zabawne, powiedziałam kiedyś "Ewa Chodakowska ma śliczną figurę, chociaż jak na mój typ jest zbyt umięśniona". Usłyszałam odpowiedź " Ależ ona nie jest bardzo umięśniona. Ma natomiast nad zwyczaj niski poziom tkanki tłuszczowej, której brak te mięśnie odsłania". Zrozumiałam wtedy, że niepotrzebnie podnosiłam sztangę, ponieważ nigdy nie interesował mnie typ umięśnionej kobiety. Delikatne mięśnie, smukłe zgrabne ciało - OWSZEM! Wciąż jednak drobne, subtelne. Obecnie ćwiczę w domu, 3 razy dziennie. Mój stan psychiczny jest o niebo lepszy. To jednak trzeci tydzień, więc zbyt wcześnie by mówić o efektach.

Moja rada? Jeśli czujecie, że coś w Waszych ciałach nie gra zgłoście się do specjalisty. Ja wykończyłam się fizycznie i psychicznie. Głodówki oraz treningi 5 razy w tygodniu po 2 godziny mam już za sobą. Nie było ani efektów, ani radości. Zastanówcie się JAKĄ chcecie mieć sylwetkę i ustalcie z dietetykiem w jaki sposób możecie ją osiągnąć. Nie przenoście gór, gdy nie ma gdzie ich postawić. Nie patrzcie na organizmy cudze, ale na własny i jego potrzeby/reakcje. Ja wykonałam swoją syzyfową pracę i dalej masuję obolały kark.

Nie powtórzcie mojego błędu.
xoxo
S.



 

p.s

Zapraszam  na swojego instagrama -> https://instagram.com/desperated.s/

czwartek, 10 września 2015

Historia tysiaca zmagan

Kochane Paskudy!
Chciałabym Wam opisać kilka ostatnich dni, bo wbrew pozorom zmieniło się bardzo, bardzo dużo. Pierwsza wizyta u dietetyka dała mi cień nadziei. Osoba, która się mną "opiekuje" zdaję się naprawdę wiedzieć, co robi. Gdzie leży problem? Otóż mój organizm...
- źle trawi jedzenie
- odkłada tłuszcz
- nie chudnie mimo restrykcyjnych diet, 1000-1300 kcal (a nawet tyje!)

Potrafiłam nie jeść po 16, a i tak chodzić spać z uczuciem ciężkości. Na śniadanie zjadałam jogurt naturalny z musli, potem duszoną pierś z indyka z warzywami i na tym kończyło się moje dzienne odżywianie.

Co mnie do tego doprowadziło? Gdy zaczęłam prowadzić bloga miałam silną motywację.Przez 4 miesiące ćwiczyłam 5 razy w tygodniu na siłowni ( 1 godz trening siłowy + 40 min cardio) mając jednocześnie ułożoną dietę. Dieta składała się z 5 posiłków, 30 g płatków owsianych z jajkami i owocem, a potem tradycyjnie warzywka + ryż/kasza z kurczakiem. Znacie te klimaty? Ja uzyskałam efekt odwrotny od oczekiwanego. Rozrosłam się jeszcze bardziej.. I wierzcie, to nie były mięśnie. Waga, centymetr, ubrania ciasne, okrągła twarz. Odmierzałam wszystko, co do grama. Wiedziałam co to sztanga i martwy ciąg, no i co? Pogubiłam się, bo inni chudli, a ja tyłam.

Zdesperowana zaczęłam odchudzać się na własną rękę. Głód...głód...głód i głód! Żyłam na jogurice z 3 łyżkami musli, albo owsiance na wodzie, do tego owoc (a z czasem i nie), na obiad sałatka z kurczakiem, a potem już nić. Przy tym ćwiczyłam w domu, również 4-5 razy w tygodniu. Na początku troszeczę schudłam, a potem waga zatrzymała się, a nawet szła w górę. Wytrzymałam tak długo, ale byłabym w stanie ciągnąć to dalej. Niestety, wiem, że to nie jest zdrowe, a efektów nie ma.

Cień nadziei ukazał się pod postacią dietetyka. Zrobiono ze mną BARDZO szczegółowy wywiad. Są tam zawarte wszystkie informacje o przebytych chorobach, testowanych dietach, aktywności fizycznej, ulubionej i znienawidzonej żywności. Ale wiecie co? Poczułam ulgę, bo WRESZCIE ktoś potraktował mnie indywidualnie. W tej chwili czekam na wynik badania witaminy "D". Poza tym robię test zakwaszenia żołądka. Wszystko wskazuje na to, że źle trawi i prawdopodobnie jest zbyt słabo zakwaszony. Robiłam specjalny test. Osoby zainteresowane mogą przeczytać o nim tu:
http://www.starthere.pl/jak-sprawdzi%C4%87-zakwaszenie-%C5%BCo%C5%82%C4%85dka/

Odchudzanie i gromadzenie tkanki tłuszczowej jest związane z serią procesów w naszych organizmach. Dietetycy powinni się na tym znać. Czasem wciskają tylko rozpiskę (co wiem z opowiadań znajomych) z dietą, która nakazuje żyć na 5 maleńkich posiłkach z wyimaginowanych albo wręcz przeciwnie nudnych produktów. Ja zostałam potraktowana inaczej. Plan żywieniowy odbieram w poniedziałek. Wiem, że nie wolno mi zbyt dużo ćwiczyć i za mało jeść. Mam przerwę w ćwiczeniach, bo jeżeli teraz nie dają efektu, to po co? Pocieszam się tym, że osoba, która mnie prowadzi ma również wykształcenie trenera fitness. W poniedziałek pewnie dowiem się co i jak. Bardzo boję się rozczarowania. Odruchowo pozytywnie się nakręcam, ale tego nie chcę. Co jak znowu się nakręcę, a potem dopadną mnie gorzkie łzy rozczarowania? To trochę ryzykowna inwestycja, ale kto nie ryzykuje, ten traci.

Póki co staram się rozkładać te 1300 kcal na kilka, regularnych posiłków. Kupuję też dużo zdrowszych produktów typu awokado, nasiona chia, cieciorka. Wciąż jednak tylko strzelam, bo plan odbiorę w poniedziałek. Ale wiecie co? Kręci mnie to i już nie mogę się doczekać!


XOXO

S.

A tymczasem moje inspiracje na dziś:






P.S

A wśród Was jest ktoś, kto również tyje od kosteczki czekolady?

wtorek, 1 września 2015

Odchudzanie vs Naciągnie

 
Nie mam zielonego pojęcia o psychologii, ale mimo to zdecyduję się poruszyć temat, który BARDZO o tę sferę zahacza. Będę krążyć głównie wokół przekrętów i oszustw dotyczących odchudzania. Nie oszukujmy się. W dzisiejszym świecie to prawdziwy biznes. OK na różnych stronkach można natknąć się na ciekawe porady, ale postanowiłam skupić się na tym, co mnie osobiście wkurrrrr...wkurza! Tak. Może to bez sensu, ale nie potrafię się pohamować, aby nie wyrzucić z siebie tych 3 małych rzeczy. Zwyczajnie zalewają mnie falą niepohamowanej irytacji. Ciekawa jestem czy macie podobnie. Zaczynamy? Start:


1. Czy znacie to zdjęcie?
 

Nie uwierzę, że nie znacie. Za każdym razem jak je widzę mam zamiar chwycić rozżarzony pręt i wbić go w ekran monitora. Ok, wierzę, że to może być TA SAMA LASKA, ale to zdjęcie występuje w sieci częściej niż emotka "xD". Jest bardziej popularne od okrytego w "kanapową" kiecę tyłka Kim Kardashian i języka Miley na raz. Najgorsze jest jednak to, że...dalej znajdują się naiwniacy próbujący wmówić czytelnikom, że babeczka ze zdjęcia to Monika, Kasia, Basia, Asia albo Ola. Guzik! To działa dosłownie jak reklama z Lisowską z media ekspert. Z tym, że tutaj mają nas za idiotów...Myślę, że żaden nawet przeciętnie inteligentny człowiek nie da sobie wcisnąć kitu, że to Polka, która zażywała konkretny środek/skorzystała z konkretnej usługi. Nie. Ja naprawdę modlę się, aby to zdjęcie zniknęło z mojego pola widzenia. W sieci jest masa równie dobrych "przed i po", a to przyczepiło się jak rzep psiego ogona. Po prostu NIE.

2. Tekścik, "bo moja koleżanka schudła..." więc zapłać za sms

OK - może nie powinnam wrzucać linków, ale jednak nie potrafię się opanować. Poniższy, uroczy adresik był nachalnie wysyłany na mojego fanpage'a przez masę różnych lasek z facebooka:
! https://schudnijznami.wordpress.com/ !
Ta strona otrzymuje drugie miejsce w kategorii "Pierdoła o odchudzaniu, która zszargała mi nerwy". Zawsze wysyłano mi ten link zaczynając od wstępu:

"Jedna z najlepszych metod dzieki ktorej moja koleżanka schudła 20 kilo i nie powrocila do wagi ;)"
Po pierwsze, do dziś się zastanawiam co im z tą KOLEŻANKĄ. Dostałam przynajmniej 20 takich wiadomości i zawsze to była KOLEŻANKA. Nigdy nie była to matka, ciotka, siostra, babcia, a już tym bardziej osoba pisząca. Tradycyjnie wiadomość zawierała masę irytujących ":)". Potem wchodziło się w linka, czytało masę pochlebnych info, docierało do pliczku PDF i standard:

"WPISZ NUMER TELEFONU A OTRZYMASZ KOD...."

Uwaga, już wpisuję.

3. DIETETYCY



Cenniki dietetyków są opisane tak tragicznie, że nie wiem czy się śmiać czy płakać. Lista moich ulubionych, oczywiście "niezbędnych do schudnięcia" usług to:
-  wsparcie w kluczowych sferach życia wspomagające odchudzanie (100 zł - 60 min)
-  wsparcie w redukcji stresu i nauka radzenia sobie z emocjami ( 50 zł - 45 min)
- ocena stanu żywienia. wywiad lekarski, ustalenie szczegółów dotyczących diety... (80 zł - 60 min)

Przeraża mnie robienie wody z mózgu, a na słowa "wspieranie, wywiad, emocje, stres," mam alergię. Z drugiej strony podziwiam NIEKTÓRE poradnie. Opanowanie do perfekcji sztuki opisania jednej rzeczy jako kilka różnych wymaga nie lada kreatywności. A może to ja jestem na tyle głupia, że nie widzę różnicy między "oceną stanu żywienia, wywiadem lekarskim i ustalaniem szczegółów dotyczących diety"? Mam mętlik w głowie...


Tak więc kochani TRZY najbardziej irytujące punkty mam już za sobą. Być może najdzie mnie ochota na opisanie kolejnych, ale zobaczymy. Piszcie w komentarzach swoje uwagi!

xoxo

S.


niedziela, 23 sierpnia 2015

Anonimowa powraca

Długo tu nie pisałam. Przyczyny? Najprościej mi będzie wymienić dwie:
1. Brak sukcesów/kryzys/błądzenie/kluczenie/brak wiary we własne słowa
2. Zamieszanie związane z wyjazdem/nauka/egzaminy/mętlik w głowie

Czuję, że przez własne niedbalstwo mogłam potracić czytelników i jestem za to na siebie zła. Finalnie myślę, że udało mi się zrobić mały porządek w swojej głowie. Zadziwiające, jak wiele czasu potrzebuje człowiek, aby pojąć, że łzami i tupaniem w podłogę nie zmieni świata.

Wczoraj zrobiłam bardzo smutną rzecz. Nie, nie zjadłam całej blachy ciasta. Mam raczej na myśli doprowadzenie samej siebie do stanu przykrej nostalgii. Jak? Przeglądałam stare zdjęcia. Uświadomiłam sobie, że mam bardzo dużo fotografii, które zamykają w sobie jeden, konkretny moment. Widzę siebie, swój śmiech, a wokół jakieś osoby. Ludzie, których teraz przy mnie nie ma. Sięgam myślami wstecz i przypominam sobie marzenia, które wówczas miałam i własne wizje przyszłości. To nie tak, że ktoś umarł czy kupił bilet na księżyc i zniknął z tego świata. Nasze drogi rozeszły się z innych, bardziej przyziemnych przyczyn. Oczywiście, są osoby, które od lat dotrzymują mi kroku, jednak wiele jest również tych "ulotnych". Z resztą ulotni są nie tylko ludzie. Ulotne są marzenia, myśli, a nawet zainteresowania.

Czasami człowiek musi przejść przez kilka dołków i załamań, aby wyciągnąć kilka wniosków. Ostatnie miesiące pozwoliły mi zrozumieć jedną, bardzo ważną rzecz...
NIE MOGĘ ŻYĆ JEDNYM CELEM.
Żałuję, że zrozumiałam to tak późno. Chcę się odchudzać, chcę ćwiczyć, być na diecie i mieć te swoje "upragnione efekty", ale myślenie tylko o tym oddala mnie od celu. Nie raz było tak, że w przerwach pomiędzy ćwiczeniami opracowywałam kolejny dietetyczny posiłek, albo przeszukiwałam czeluści Internetu drążąc nowe metody odchudzania. Bzdura. Teraz myślę, że stawałam się od tego tylko jeszcze bardziej głodna i wkurzona. OK - zadowalający wygląd jest dla większości kobiet (z resztą nie tylko) gwarancją dobrego samopoczucia, jednak lepiej rozwijać się wielopłaszczyznowo. Istnieje wiele rzeczy, które sprawia mi przyjemność (poza mówiąc wprost żarciem) i które mogą mnie w jakiś sposób rozwinąć/ukierunkować. Między innymi jest to nauka języków, szukanie pracy, śledzenie trendów, szycie/malowanie i oczywiście pisanie. Skupiając się na jednej rzeczy zatracam całą plejadę różnych możliwości. Poza tym zajmując myśli czymś innym łatwiej mi oczekiwać efektów. Trening nie tylko ciała, ale i cierpliwości będzie nowym kluczem do sukcesu.
Tak na podsumowanie swoich rozważań stwierdzam, że...
...chciałabym być kiedyś blogerką modową!

Ej, czyżbym wepchnęła to stwierdzenie totalnie wyrwane z kontekstu i nie nawiązało ono do tematu całej treści? No tak, cała ja! Zwyczajnie już od jakiegoś czasu krążą za mną myśli o wyrobieniu sobie jakiegoś ciekawego stylu (a raczej ubraniu bardziej odważnych, charakterystycznych rzeczy, które już krążą mi po głowie). Czegoś, co pasowałoby do nowej figury, którą kiedyś osiągnę i...STOP. Znów zagalopowałam się z marzeniami. Jestem dzisiaj strasznie roztrzepana. Musicie mi to wybaczyć!

Obwieszczam WIELKI POWRÓT i pozdrawiam wszystkich czytelników!

XOXO
S.








p.s

Jeśli chcecie wiedzieć co lubię i co mnie inspiruje zapraszam na swojego nowego tumblra:

http://anonymousdesperatedgirl.tumblr.com/

niedziela, 10 maja 2015

Wpisani w schemat

Wczoraj przeprowadziłam ciekawą rozmowę. Nie były to głupie plotki z kumpelą, ani konwersacja z profesorem. Coś zupełnie z innej bajki. Było to wymienianie spostrzeżeń między dwiema dziewczynami pochodzącymi z dwóch, różnych kontynentów. Potrzebowałam tej rozmowy. Pozwoliła mi dojść do pewnego wniosku, mianowicie:
W Polsce jesteśmy od dziecka programowani na schematycznie myślących pesymistów.
Dlaczego? Oto przykłady z mojego życia:

1. Od dziecka uczono mnie pisać pod schemat/klucz odpowiedzi, nawet jakbym napisała genialną (pod względem merytorycznym) rozprawkę na maturze to nie miało znaczenia, jeśli nie poruszyłam kwestii zawartych w kluczu.

2. Nauczyciele z nas kpią i podcinają skrzydła. Miałam kiedyś w klasie kolegę, który pomnożył cyfrę przez potęgę przy tablicy. Wiem, poważny błąd, a nauczycielka go wyśmiała i kazała usiąść. Dostał ksywkę "mistrza potęg", której używała do końca roku. Teraz uważam, że nie miała prawa. Po pierwsze - nie nauczyła tego kolesia tego, co ktoś zaniedbał w podstawówce, po drugie - publicznie go upokorzyła, po trzecie - odebrała mu pewność siebie. Jestem święcie przekonana, że wspomniany kolega po tym incydencie nigdy nie zgłosił się sam do tablicy na jakimkolwiek przedmiocie ścisłym. Powinniśmy być uczeni, że błędy są normalne, a naszym zadaniem jest szukanie rozwiązań, nie zgrywanie idealnych.

3. Nie pogłębiamy zainteresowań i nie rozwijamy zdolności, bo...nie mamy na to czasu! Humaniści uczą się matematyki, a geniusze przedmiotów ścisłych muszą pisać recenzje i felietony. Ok, rozumiem - każdy powinien znać literaturę swojego kraju, mieć podstawy matematyki, znać się na geografii, ale...po co mi logarytmy i wzór na prędkość ciała poruszającego się ruchem jednostajnie przyspieszonym? Zakułam, wymęczyłam, zmarnowałam czas, zaliczyłam, nic nie pamiętam i nie potrzebuję pamiętać. W tym samym czasie mogłam rozwijać zdolności plastyczne i pisać jeszcze więcej.

4. Od dziecka jesteśmy bombardowani informacjami o smutnej przyszłości, a nauczyciele/koledzy/profesorowie bawią się we wróżbitów. "Oj, po tym kierunku nie będziesz mieć pracy" - tak? A skąd Ty do cholery to wiesz? Ktoś Ci powiedział, że chcę zostać w tym mieście, albo w tym kraju? A może mam już załatwione genialne praktyki, albo plan na życie? A może się staram i jestem w tym dobra, dlatego będę się odznaczać? Nie myślimy pozytywnie. Chrzanić piepr***one rankingi najbardziej potrzebnych zawodów i opłacalnych kierunków. Kierujmy się sercem i pasją. Bez tego będziemy się męczyć w zawodzie, którego nigdy nie polubimy.

LET IT GO i do przodu! Nie dajmy się załamać słowom ludzi, którzy sami nie osiągnęli sukcesu. Jest wiele programów, możliwości rozwoju, a my w kontaktach z obcokrajowcami zamiast próbować mówić...
...analizujemy czy użyć Present Simple czy Present Continuous.








Musimy zrozumieć, że błędy są normalne i należy się na nich uczyć. Przyszłość czeka!

P.S

Wszystkie obrazki znalazłam wpisując wyraz "freedom"

wtorek, 21 kwietnia 2015

Anonimowa o dorastaniu

Kochane Paskudy!

Niejednokrotnie poruszałam z ludźmi temat dzieciństwa. Szokuje mnie, kiedy moi równicy stwierdzają, że nie pamiętają nic ze szkoły podstawowej, nie wspominając już o okresie wcześniejszym. Mam w głowie masę wspomnień i jestem pewna, że moja myślodsiewnia (kto czytał HP - ten wie) byłaby ciekawsza od niejednego serialu pokroju "Trudne Sprawy", "Dlaczego ja?" czy "Szkoła".

Bardzo często słyszę od ludzi starszych, w tym np. wykładowców z uczelni zdanie "my wychowywaliśmy się bez Internetu, ale Wy tego nie pamiętacie".  Mam 21 lat i z miejsca stwierdzam,  że to nieprawda. Dostęp do sieci pojawiał się jakoś na przełomie 3 i 4 klasy szkoły podstawowej. Nieco wcześniej pojawiała się moda na gry komputerowe typu "The Sims", ale życie nie toczyło się wokół komputera. No, może większy wpływ miała na nas telewizja i kanały z bajkami. Pamiętam osobniki, które znały na pamięć niemalże całą ramówkę. Ja miałam kilka ulubionych bajek, które pamiętam do teraz.

Za oknem wiosna, a ja siedzę w pokoju w którym dorastałam i wiem, że niedługo wszystko się zmieni. Psychicznie czuję, że się z tym żegnam. Bardzo tego chcę, ale mimo to ogarnia mnie swoista nostalgia. Fakt, grube dzieciaki nie mają łatwo. Spotkało mnie dużo przykrości, ale były też miłe chwile do których wracam z uśmiechem na twarzy. Szczególnie ta wiosna. Wpatrywanie się w okno na lekcjach i czekanie...
byle do kwietnia.
byle do maja.
byle do czerwca.
Potem wakacje.

Kochałam zakończenia roku. To dni w których ktoś zdejmował z karku gigantyczny bagaż obowiązków (szczególnie odczuwany w szkole średniej). Pamiętam słońce, kwitnące kwiaty, obtarte nogi w rajstopach (grubsza dziewczyna + strój galowy + upał), lody po drodze i magiczne plany na wykorzystanie przyszłych, wolnych dni. Jakbym mogła cofnąć się w czasie to w pierwszej kolejności porządnie bym się ochrzaniła za te słodycze, a następnie zawróciła do szkoły, obeszła wszystkie kąty i skierowała do domu idąc kilkakrotnie razy wolniej.

Pamiętam różne etapy. Etap lalek barbie, etap Ludwiczka i Odlotowych Agentek, etap chowanego na placach zabaw, etap (o zgrozo!!!) czytania Bravo, etap kolorowych włosów i czarnych paznokci. To wszystko wydaje mi się teraz takie infantylne i głupie, a jednak w tej swojej głupocie posiada swoisty urok.

Miałam prawdziwe dzieciństwo. Nawet przykrości wspominam z większym dystansem, niż kiedyś. Trochę żałuję pustej karki w dziale "nastoletnie miłości", ale obejdzie się i bez tego. Ten rok jest dla mnie trudny. To okres walki o lepszą przyszłość w lepszym ciele. Najprawdopodobniej niedługo stąd zniknę i nie chcę by było inaczej. Pragnę dołączyć do życiorysu kolejny plik barwnych, bardziej pozytywnych wspomnień...

Na koniec refleksji dodam kilka obrazków budzących moje skojarzenia z dzieciństwem, buntem, okresem dojrzewania i wkraczaniem w dorosłość. Niektóre z nich mogą budzić bardziej negatywne emocje, ale świat nie składa się tylko z samych pozytywów, prawda?

xoxo

S.

































czwartek, 16 kwietnia 2015

Anonimowa o modzie

Mogłabym być szafiarką. Poważnie. Uważam, że to arcyciekawe zajęcie. Uwielbiam czytać o modzie, chodzić na zakupy, stylizować innych, śledzić trendy. Jest tylko jeden taki mały tyci tyci szczególik. Moja cielesność mnie ogranicza. Nienawidzę kupować na zasadzie "O, kupię to! Tym zakryję boczki, tamtym zatuszuję wystający brzuszek, a ten wzór optycznie mnie zmniejszy". Bez przesady! Przyjdzie taki dzień, że będę kupować tylko to, co mi się podoba i będę wyglądać w tym ZAJE...dobra, zadowoli nie chociaż ŁADNIE.
 
Tym krótkim wstępem wchodzimy w zbiór tego, co mi się podoba i bardzo mnie inspiruje. Przedstawię Wam kilka określonych stylów ubioru, które szczególnie przypadły mi do gustu. Od siebie dodam, że to być może istnieje bardziej fachowe słownictwo (style ubierania zahaczają o subkultury), ale...wolałam w to nie wnikać i skupić się tylko na efekcie wizualnym. Modnym w ostatnim czasie typom stylizacji nadałam swoje nazwy. Oto i one:
 
 
                                                 TYP 1 - BOHO/INDIE/SURFERKA
 
 





Za co go lubię?
  1. Idealny look na lato!
  2. Zawsze ciekawie wychodzi na zdjęciach,  egzotycznie z indiańską nutą.
  3. Przywodzi na myśl festiwale i kojarzy się z dobrą zabawą.
  4. Artystyczne nieład, lekki makijaż i rozwiane włosy dodają mu tylko delikatności i świeżości.
  5. Perfekcyjnie współgra ze złotą opalenizną!
  
 
TYP 2 - GRUNGE/ATERNATYWNA
 
 





                                                                Za co go lubię? 
  1.  Tkaniny i wzory np. krata przywodzą skojarzenie ze szkolnymi mundurkami niemalże z Oxfordu. (Nigdy nie miałam, a zawsze marzyłam)
  2. Ma elegancką nutę, ale jednak z charakternym pazurem
  3. Pozwala wyróżnić nas z tłumu, ale jednocześnie nie sprawia, że wyglądamy jak 'przebrani'
                                                TYP 3 - Queen B/ Dziewczyna z klasą







 
   Za co go lubię? 
  1. Pozwala  poczuć się jak bohaterka serialowej Plotkary!
  2. Jest seksowny, ale nie wyuzdany.
  3. Jest bardzo uniwersalny (szczególnie wersja w spodniach) i pozwala dopasować się do różnych okazji.
  4. Nigdy nie wygląda tanio
 
TYP 4 - Alternatywna w mrocznym wydaniu
 
 
 





                                         
   Za co go lubię? 
  1. Udowadnia, że czarny nie musi być nudny, ani pozbawiony wyrazu.
  2.  Daje świetne możliwości jeśli chodzi o sesje zdjęciowe. Uwielbiam motyw kontrastu z białym, lub pastelowym tłem.
  3. Doskonały strój na rockowe koncerty.






                                                  TYP 5 - Streewearowa hipsterka

 





 
  

   Za co go lubię? 
 
  1. Za szaleństwo!
  2. Za sportowe, kolorowe buty i różnego rodzaju trampki - uwielbiam.
  3. Pokazuje, że liczne tatuaże wcale nie muszą ujmować wdzięku kobiecie :>
  4. Dowodzi, iż ODPOWIEDNIE połączenie wielu barw wcale nie musi być kiczowate.


    Rozmarzyłam się, rozpisałam i wyobraziłam sobie siebie w każdym, możliwym wcieleniu. Każdy z wymienionych stylów do mnie przemawia. Z chęcią połączyłabym ich elementy...(ach...ten brak warunków). Gdybym jednak musiała zdecydować się tylko na jeden typ myślę, że najbliższy memu sercu jest PIERWSZY <3 A Wy jak uważacie? A może macie innych faworytów, o których nie  wspomniałam?

    xoxo
    S.

    p.s

    Na moim fanpage'u wciąż trwa konkurs w którym główną nagrodą jest uszyta przeze mnie maskotka króliczka.



    Szczegóły konkursu dostępne na :
    https://www.facebook.com/1385829031736054/photos/a.1385854795066811.1073741828.1385829031736054/1399594597026164/?type=1&fref=nf